mikolajRózgi leżały wystawione na taczkach przed budką z warzywami. Starszy zauważył je z kilkunastu metrów i parł w ich stronę z szeroko otwartymi oczami. “Moje dziecko nie wie, co to rózga” – pomyślałam i zaczerwieniłam się w myślach, że przeoczyłam ten element tradycji. Jednak odpędziłam tę myśl szybko, bo wiedziałam, dlaczego tak jest. Przez 5 lat przez myśl mi nie przeszło, by straszyć moje dzieci, że dostaną rózgę za zachowanie, które mi się nie podobało. Straszenie czymkolwiek w ogóle nie wchodzi w grę. Nie chcę, by dzieci robiły coś ze strachu. Chcę, żeby miały wybór. Rózgi na straganie były jednak piękne i przyciągały Starszego. Dobiegł już do nich i wołał rozpromieniony: “Mama, co to jest?!” Miałam szansę się wykazać. “Jest taka tradycja, że jak dzieci słuchają swoich rodziców, to Mikołaj przynosi im prezenty. Tym dzieciom, które nie słuchają rodziców zamiast prezentów przynosi rózgi. Później cały rok muszą być grzeczne, żeby Mikołaj przyniósł im prezenty”. Starszy coś jeszcze dopytał i zajął się czymś innym. Ja zaś zostałam z tematem. W moim domu rodzinnym rózga była gdzieś w tle, bo czasem rodzice śmiali się, że któreś z nas dostanie, lecz nigdy nikt nie dostał. To przynosiło zawsze taki rodzaj ulgi, że jednak byliśmy w danym roku w sumie całkiem grzeczni. Słowo “grzeczni” zgrzytnęło mi gdzieś między zębami. Kiedy go ostatnio używałam? Nie pamiętam. Pamiętam, że Starszy użył go do Młodszego jakiś czas temu i choć wzdrygnęłam się, od razu pomyślałam: “oho, to usłyszał w przedszkolu”. Dlaczego nie używam słowa “grzeczne”? Byłam kiedyś grzeczną dziewczynką i do tego miłą…vi wcale mi to nie służyło. Moje dzieci nie są grzeczne, bo nie siedzą jak trusie w oczekiwaniu, żeby zrobić to, czego rodzic od nich oczekuje. Nie są na każde moje zawołanie, nie przytakują mi, nie mówią sąsiadom dzień dobry, bo ich jeszcze nie uczę, a same do tego nie dojrzały, obrażają się, gdy ktoś próbuje coś na nich wymusić. Moje dzieci nie są też niegrzeczne. Kiedy coś jest im narzucane wbrew ich woli, buntują się i stawiają opór. Gdy ktoś im nakazuje bądź zakazuje, to wiedzą, że to narusza ich granice, więc płaczą lub krzyczą. Odmawiają jedzenia tego, czego nie lubią lub nie mają na to ochoty. Protestują, gdy ktoś robi coś nie szanując ich uczuć. Mogą tak, bo są ludźmi. Powinny tak, by być zdrowymi psychicznie ludźmi. To, co zrobią jest chwalone przez wyliczenie lub powiedzenie, że mi osobiście się coś podoba. To, co robią jest przedstawiane jako fakty, a z faktami się nie dyskutuje: zrobione jest to i to, więc to i to jest zrobione. A ile musi być zrobione, aby przyszedł Mikołaj? Jedna rzecz, dwie, pięć? Posprzątany pokój? Poukładane bajki? Odniesione ciuchy do prania? Zebrane talerze? Zjedzony obiad? A kto to ocenia? Ja. Ja, czyli rodzic, który nie lubi sprzątać i robi to, gdy bardziej niż mniej potrzeba. Rodzic, który zostawia rozłożone książki i materiały szkoleniowe, bo jutro też będzie pracować. Rodzic, który wiesza raz noszone ciuchy na krześle, bo rano zdecyduje, że idą do prania. Rodzic, który zostawia brudne naczynia w zlewie na drugi dzień, bo po 22 jest zmęczony, by umyć. Rodzic, który czasem nie ma ochoty jeść obiadu, bo zjadł ciacho do kawy. Itd. Itp. Rodzic znaczy człowiek. Podobno Mikołaj też człowiek. Tylko komu damy rózgę? Kogo postraszymy rózgą? Jakieś pomysły?  

Dodaj komentarz