Cała rodzina siedziała przy długim, masywnym, dębowym stole. Ojciec – głowa rodziny u nasady stołu. Matka – jej jakże sprawna szyja – z drugiej strony. Dwójka dzieci w nastoletnim wieku – znudzonych poważną atmosferą, ciężką jak sam stół – markotnie patrzyło w talerze. Wigilia w tym domu nie należała do przyjemnych. Choinka niby stała w tym samym pokoju, lecz była daleko i za plecami chłopców. Dom był rozległy, sam salon, w którym teraz siedzieli mógłby stanowić co najmniej cztery mniejsze salony. Światełka choinki, gdyby na nie patrzeć z przodu zdałyby się wesołe. Dla chłopców jednak same ich cienie, padające na stół w rytmie jakiejś znanej piosenki, zdawały się dodawać niepokoju. Na wprost nich widniało szare, ponure, ogromne malowidło. W świetle choinki i świec na stole – zapalanych raz w roku, akurat w Wigilię, na pamiątkę i jak to było w zwyczaju przodków tego długiego i potężnego rodu – sześć róż wydawało się być plątaniną kształtów. Chłopcy drżeli w swoich wnętrzach, starając się nie dać nic po sobie poznać surowym rodzicom. Zasady tu były święte. Ten dzień był tak ważną datą dla ich rodziców, że każde niewielkie odstępstwo od corocznych rytuałów wiązało się z odesłaniem do pokojów. To było najgorsze ze wszystkiego. Izolacja w ciemnym, rozświetlanym tylko blaskiem świec i pełnym oparów tradycji, pustym pokoju sprawiała, że nie tak mali chłopcy, bali się teraz tego w świetle dnia przytulnego i swojego miejsca przecież, jakby było złowróżbnym lochem. Siedzieli więc cicho i spokojnie, czujnie śledząc każdy najmniejszy ruch jednego albo drugiego rodzica, aby być gotowym na kolejny punkt programu odbywającego się tutaj od wieków. Trzaskający w kominku ogień potęgował grozę chwili. Łamiące się od temperatury polana, zamiast dawać przytulność, wzbudzały ciarki na plecach.

O ile zapewne większość dzieci czeka na Wigilię z wytęsknieniem, tej dwójce nawet widziane pod choinką często wymarzone prezenty i perspektywa ich otwarcia nie umilały dwóch godzin siedzenia przy stole. Właśnie tyle trwała tu celebracja podawania i spożywania tradycyjnych dwunastu dań. Tu każde danie dedykowane było któremuś ze słynnych i cenionych przodków, a przed podaniem wspominano z namaszczeniem historię poszczególnych. Chłopcy znali na pamięć te historie bohaterskich czynów i zasług. Młodszy z nich przedrzeźniał w myślach każde słowo ojca, kiedy ten wygłaszał te wzniosłe formułki. Pomagało to chłopcu wytrwać i osłabić przytłaczają powagę całej ceremonii. Starszy cały czas wpatrywał się w malowidło i zdawał się być nieobecny myślami. Cztery lata dłużej wysłuchiwał tego wszystkiego i znosił ten nastrój. Nienawidził szczerze tego wieczoru. Chciał być gdziekolwiek indziej, nawet w szkole z internatem, byle tylko nie tu. Rodzice zdawali się nie zauważać braku entuzjazmu swoich dzieci. Posłuszne zachowanie zyskiwało ich aprobatę. Ważne było, by nie było tu żadnego śmiechu, żadnych wygłupów, niestosownych komentarzy, choć w praktyce każdy komentarz był niestosowny. Milczenie dzieci, cóż że na strachu i na płytkim oddechu, było niezwykle pożądane. Starszy co jakiś czas odrywał wzrok od malowidła i patrzył na ojca lub matkę, by rodzice widzieli, że niby aktywnie słucha.

Patrząc na malowidło chłopiec myślał o historii, która nigdy przy tym stole nie została i zapewne nie zostanie opowiedziana. Jemu samemu opowiedział ją ukochany jego wujek – i jedyny brat matki, ulubiony także przez nią, jedyny – któremu wybaczała największe nawet psikusy i niestosowności. Historia miała miejsce kilkanaście wieków temu, właśnie podczas Wigilii. To ona też miała wpływ na sztywny, patetyczny przebieg tego dnia w ich rodzinie. Była jednak taktycznie spowita milczeniem. Rodzice nie wiedzieli, że ich syn wszedł w posiadanie wiedzy o niej. A wydarzyło się to dokładnie tak. Gdy także czwórka ówczesnych domowników tego zamczyska zasiadała do Wigilii, rodzice doniośle celebrowali rytuały tego wieczoru, dzieci nudziły się i czekały niecierpliwie, aby nareszcie pobiec do okalających choinkę prezentów. W pewnej chwili wszyscy usłyszeli pokrzykiwania, dźwięk przewracanych mebli, upadających naczyń z kolejnymi potrawami. W kuchni działo się coś niepokojącego. Dostojni gospodarze z kamiennym spokojem kontynuowali wieczerzę. Popatrzyli na siebie znaczące, lecz każdy pomyślał o kuchciku – niezgule, którego niedawno przyjęli z litości i na razie wszystko mu z rąk leciało. A gdy starał się naprawić swoje potknięcia, pogarszał tylko sprawę, wywracając bądź niszcząc kolejne rzeczy. Gospodarze wywnioskowali, że zapewne zestresował się jeszcze mocniej w tym ważnym dla nich dniu. Pani domu postanowiła udzielić mu stosownej nagany w dogodnej chwili.

Skupiwszy się ponownie na wypełnianiu zwyczajów, nie zauważyli, że do salonu, oświetlonego, tak jak i dziś, świecami i blaskiem kominka, wsunęły bezszelestnie dwie czarne postaci. Czarne narzuty z kapturami nie pozwalały dostrzec ich twarzy. Światło dodawało im grozy. Bezszelestny sposób poruszania się wzmagał wrażenie jakby postaci były nie z tego świata. Ich postury kojarzyły się z wyglądem Kostuchy, lecz było ich dwie. Pan domu, który jako pierwszy dostrzegł postaci, oniemiały podniósł się z masywnego krzesła tak gwałtownie, że krzesło wywróciło się i to dopiero zwróciło uwagę reszty biesiadników. Pani domu zbladła, lecz nie wydała z siebie dźwięku. Dzieci skuliły się, chowając prawie całe na siedziskach wielkich krzeseł, poniżej linii stołu. Postaci sunęły prawie nie dotykając podłogi. Po chwili gospodarze dostrzegli, że każda z nich jest kobietą i trzyma w dłoni po trzy czarne róże. Jedna z kobiet siłą magii odrzuciła Pana domu na ścianę. Moc trzymała go na wysokości klatki piersiowej tak, jakby był przykuty w tym miejscu do ściany. Mógł jedynie bezskutecznie machać rękami i nogami. Ręce Pani domu, która nie zdążyła nawet odsunąć się od stołu, zostały podobną siłą, tylko przez drugą kobietę w czerni przykute niewidzialnymi kajdankami do blatu. Dzieci nie zyskały żadnego zainteresowania czarnych dam.

Trzy martwe róże padły na środek stołu. Za nimi kolejne trzy. Kobiety wyglądały jak siostry bliźniaczki. Kobieta z prawej wydawała się dowodzić i to ona przemówiła:
“Te róże są symbolem naszych ukochanych mężczyzn: mężów i synów. Oni zginęli w ostatniej bitwie o Wasz zamek. Prawo i obyczaj nakazuje, by uczcić ich waleczność i dzielne czyny. Wy jednak pominęliście ich i kwestionujecie ich zasługi. Dlatego od dziś każdy męski potomek Waszego rodu będzie stronił od walki, parał się zawodami, które dalekie będą od typowo męskich. To nasza klątwa, którą rzucam na Was i dzieci Wasze po wsze czasy.”
Kobiety odwróciły się i zniknęły tak nagle jak się pojawiły. Pan domu równocześnie z minięciem przez nie progu, odpadł od ściany na podłogę. Pani domu oderwała dłonie od stołu i masowała nadgarstki. Dwóch ich synów wysunęło nieśmiało głowy nad stół. Wszyscy spojrzeli na sześć czarnych martwych róż. Tylko one świadczyły o tym, że coś tu się przed chwilą wydarzyło. Do sali wpadł kuchcik przepraszając za swoją nieporadność. Wieczerza potoczyła się dalej. Pan domu zastanawiał się jedynie, co to będzie oznaczało dla jego rodu, jeżeli klątwa się spełni. Niedługo później na ścianie kazał namalować sześć czarnych martwych róż, aby pamiętać o klątwie i zdjąć ją za wszelką cenę najpóźniej do piętnastych urodzin starszego.

Współcześnie Starszy syn gospodarzy, zatopiony w rozmyślaniu o prawdziwości tej historii, usłyszał hałas od strony kuchni. Otrząsnął się lekko i objął ramiona, na których rozmasował gęsią skórkę. Pomyślał, że tak daleko odpłynął w przeszłość, że dźwięki z jego głowy zdają się brzmieć jak prawdziwe. Zdziwił się jednak, gdyż w tym samym momencie, w którym podniósł wzrok, jego ojciec zerwał się od stołu i przewrócił masywny stołek, jak jego przodek dawno dawno temu. Do sali niejako wpłynęły dwie zakapturzone postaci. Dzieci wstrzymały oddech. Pani domu, tym razem oderwała ręce od stołu, nim cokolwiek zdążyło je przytwierdzić do blatu. Dwie tajemnicze postaci trzymały w rękach po trzy czarne róże. Pani domu jednak myślała trzeźwo. Nie wierzyła w żadną magię i gusła. Podbiegła do pierwszej postaci, strąciła jej kaptur z głowy i palnęła przez grzywkę.

Po chwili ta sama uderzona w głowę przez Panią domu postać podbiegła do pstryczka na ścianie. Zabłysło elektryczne światło. Do skulonych dzieci dotarł znajomy śmiech i głos: “Dajcie już spokój pielęgnowaniu tak poważnie tej tradycji. Dla dzieci to żadna przyjemność. A Was dwoje nastraja to też tak, że mało nie padliście na zawał.” Wesoły głos ukochanego wujka roztoczył się ciepłem i lekkością po salonie. Od siostry zaliczył jeszcze kilka szturchańców, lecz przytulaniu i uściskom nie było końca. Dzieci rzuciły się na niego i przegrał jedynie z prezentami, które teraz dzieci nareszcie miały radosną ochotę rozpakować. “Czas na małe zmiany” – zarządził wujek. Trzeba tu wprowadzić trochę więcej luzu”. Mówił to, ściągając narzutę z kapturem i zasiadając wygodnie w fotelu. Pod narzutą miał strój i makijaż kobiety. Wykonywał zawód, który zapoczątkowali mężczyźni, lecz kiedy było potrzeba przebierał się za kobietę. Zdawał się traktować klątwę jak błogosławieństwo. Był aktorem i komikiem i po prostu kochał to, co robił.

Dodaj komentarz