Kochasz. Bardzo. Nad życie. To wiem. Ta odpowiedź wydaje się oczywista i gdybym Cię zapytała, czy kochasz swoje dziecko, pewnie z oburzeniem spojrzałabyś, spojrzałbyś na mnie: „Co za pytanie?!”. Codzienność jednak to powtarzające się, przy małych dzieciach wymagające dużego zaangażowania, przez co na dłuższą metę męczące obowiązki. Dodatkowo stres w pracy, stres towarzyszący załatwianiu pojawiających się na bieżąco spraw.

W tym wszystkim albo obok tego wszystkiego – DZIECKO. Dziecko, które – na miarę swoich możliwości i za pomocą poznanych do danej chwili sposobów, nabytych od Ciebie i drugiego rodzica, próbuje odnaleźć się w świecie dorosłych. Komunikaty, które dziecko do nas kieruje są różne. Jedno je łączy – ZA KAŻDYM KOMUNIKATEM STOJĄ UCZUCIA. Za uczuciami zaś – potrzeby.

Czy chcesz zaspokoić potrzeby własnego dziecka?
Domyślam się, że tak. Może nie wszystkie i niekoniecznie od razu, jednak starasz się ze wszystkich sił.
Czasem jest tak, że im bardziej się starasz, tym gorzej wychodzi. Może starasz się, a dziecko i tak nadal chce więcej albo dopomina się, a Ty nie wiesz, o co mu chodzi.

Wróćmy do uczuć. Dziecko może być radosne i zadowolone, to znak, że jego potrzeby na daną chwilę są zaspokojone. Przychodzi do nas z tym zadowoleniem, lecz pewnie częściej nie. Kiedy nie potrzebuje zaspokoić potrzeb, samo zajmuje się sobą. Jeśli jednak coś mu doskwiera, czegoś mu brakuje, przychodzi z tym do Ciebie. Wiesz, dlaczego? Bo NAJBARDZIEJ CI UFA.
I wtedy to, czego potrzebuje najbardziej, to ZAUWAŻENIE, że jest mu źle, że mu czegoś brak, że coś mu przeszkadza. Nie szukania recepty, dawania rad, użalania się czy szukania przyczyny. ZAUWAŻENIA. A po zauważeniu, ZAAKCEPTOWANIA co oznacza POTWIERDZENIA, że dziecko to czuje, skoro to czuje, bo MA PRAWO TO CZUĆ.

Często sama wkurzam się totalnie na osoby, które zaprzeczają moim uczuciom:
Mówię: „Wiesz, marzyło mi się to i to. W sumie to już mi to obiecano. Cieszyłam się i snułam wielkie plany. Co fajnego z tym zrobię. Niestety okazało się, że coś będzie, ale okrojona wersja. Płaczę już tydzień, bo czułam, że za to mocno zapracowałam i nie udało się.”
Odpowiedź klasyczna bym powiedziała: „Może następnym razem. O co płaczesz? Zdrowa jesteś, ciesz się tym, co masz”
Mam ochotę krzyczeć, ale nie mam siły: „Nie słyszysz mnie?!?!?! Nie rozumiesz, o czym do Ciebie mówię?!?!?! Przecież staram się o to tyle lat! Tyle wysiłku, zachodu! Przecież już to prawie miałam! To boli!!!!!!!!”

Właśnie boli. Jednym z powodów zaprzeczania uczuciom jest strach przed dotknięciem czyjegoś bólu. Łatwiej jest uciec, zaprzeczyć, nie widzieć.

A tak naprawdę, chwila akceptacji, przyznanie: „To może boleć. To może rozczarować.”
Dwa krótkie zdania, za które osoba, która je słyszy jest wdzięczna, jak za najlepszą poradę czy przysługę. Czasem nawet wystarczy:
„Rozumiem, że to już kolejny raz i co musisz czuć. Też bym płakała” – zauważenie, potwierdzenie, współodczuwanie. Nie słowa są ważne, lecz akceptacja, która za nimi stoi.

Potrzebuję tego ja- dorosła, dojrzała, radząca sobie sama z uczuciami.
Jak bardzo muszę potrzebować tego dzieci? DZIECI UCZĄ SIĘ DOPIERO ROZPOZNAWAĆ, NAZYWAĆ I RADZIĆ SOBIE Z UCZUCIAMI. Tego, czego najbardziej potrzebują, to naszego wsparcia i pomocy w tej kwestii. Wszystkie inne sprawy rozwiążą sobie same. Nie wierzysz?

Historyjka z zeszłego roku
Starszy wbiega do kuchni: „Mama, Te. zburzył mi wieżę z klocków”
Ja: „To musiało Cię zezłościć.” Myślę, co powiedzieć więcej, a Starszego już nie ma. Odznaczył, że dobrze czuje to, co czuje w danej sytuacji i pobiegł do pokoju. Słyszę stamtąd: „Te., masz tu klocki i tymi się baw tutaj. Te są moje i nie masz ich ruszać”

Opad szczęki, prawda. Ja też potrzebowałam TYLKO potwierdzenia, że mam prawo być rozczarowana. Nie chcę rad, użalania itp. Dostaję potwierdzenie i walczę dalej. Wiem, co robić. Wszystkie narzędzia, aby osiągnąć to, co planuję, mam już w sobie. Potrzebuję TYLKO I AŻ ZROZUMIENIA. Jak każdy, jak dziecko.

Gdy ktoś mnie rozumie, otwieram się, chcę rozmawiać, ufam, współpracuję, nie mszczę się (ja się w ogóle nie mszczę, ale obserwuję, że to dość naturalny odruch), staram się, czuję się kochana. Dziecko też. Dziecko tym bardziej. Chcę zatem słów, które niosą zrozumienie, niosą szacunek do moich uczuć i potrzeb, ich zauważenie, potwierdzenie. Moje i Twoje dziecko nie werbalizuje tego, lecz też tego chce. Jeszcze bardziej tego potrzebuje, gdyż dopiero buduje swój świat, uczy się swoich uczuć i tego, czy im ufać czy nie. Gdy nauczy się, by im nie ufać, w jego wnętrzu zapanuje chaos. Nie będzie wiedziało, co dla niego dobre, a co złe. Uczucia będą mu to mówić, lecz rozum będzie zaprzeczał (czytaj. Twój głos w umyśle dziecka jako jego superego).

Zaprzeczając dziecięcym uczuciom, uczysz dziecko, że ono samo nie może wiedzieć, co jest dla niego dobre, że ma nie ufać sobie, nie widzieć swoich potrzeb, nie iść za nimi, potwierdzenia siebie szukać na zewnątrz siebie, a stąd budować swoją samoocenę, swoje poczucie własnej wartości.

Ps. Tekst napisany można by powiedzieć “do szuflady” ponad rok temu. Dziś znalazłam go w starych mailach i uznałam, że jest wart opublikowania.

Dodaj komentarz