Z dedykacją dla Alicji <3Przygotowuję się właśnie do wykładu i przegadując temat z cudowną panią organizatorką, przyszła do mnie taka refleksja. Chcę się nią z Wami podzielić.

Odnoszę wrażenie, że jako rodzice:
Często chcemy gotowych recept (Ja nie chcę recepty w relacji rodzicielskiej, ale w innej już chcę. Piszę to, aby pokazać,że jedni chcą jej tu, inni gdzieś indziej).

Nie potrafimy i bardzo boimy się budować relacje. Unikamy wręcz relacji. Unikamy relacji, ponieważ nie mamy jej ze samymi sobą. Boimy się też prawdy o sobie. Paradoks jednak polega na tym, że nauczyliśmy się uciekania od siebie, ponieważ wkładaliśmy do swojego wnętrza krytyczne, obwiniające, pogardliwe, wyśmiewające, upokarzające, odrzucające opinie o nas i teraz spodziewamy się znaleźć w środku coś o wiele gorszego. Tych, co pokuszą się zajrzeć do swojego wnętrza czeka jednak bardzo duża i pozytywna niespodzianka.

Złościmy się na dzieci tym mocniej, im tym mocniej one nam tę prawdę pokazują, a my jej nie chcemy widzieć. Paradoksalnie naszym dzieciom należy się ogromna wdzięczność, gdyż oddają nam tym wielką przysługę. I każde zachowanie dziecka, które nas drażni, irytuje, wkurza, wyprowadza z równowagi (dodajcie sobie pasujący Wam synonim) potrzebujemy przyjmować z wdzięcznością, gdyż mówi nam wiele o nas samych. (Zanim odrzucisz to jako kompletną bzdurę, proponuję ćwiczenie: pójść wewnętrznie za jakąś sytuacją z dzieckiem najgłębiej w siebie, swoje uczucia, swoje przekonania. Życzę odwagi, bo wiele jej do tego potrzeba).

Nauczono nas przestawiać dzieci jak przedmioty i wydaje nam się, że to najprostszy sposób i najlepiej się go trzymać, a pomijamy fakty, mnóstwo faktów z własnych doświadczeń z dziećmi, że to kompletnie nie działa. Więcej robi szkodę dzieciom i nam.

Chcemy, aby to co sprawdza się u kogoś w relacji sprawdzało się w naszej, a to również błędne myślenie, bo my jesteśmy inni i nasze dzieci są inne i co innego do nas trafia, na czymś innym nam zależy. To tak jakby każde małżeństwo miało żyć wobec tych samych wytycznych.

Patrzymy krótkowzrocznie, czyli widzimy jakieś niepasujące nam zachowanie dziecka, lecz zupełnie nie odnosimy go do jego przyczyny (bezpośredniej lub pośredniej), która miała miejsce w niedalekiej przeszłości.

Skarżymy się, że “mamy z dzieckiem problem” (już traktowanie jak przedmiot), lecz nie chcemy zauważyć swojej bezradności wobec dziecka zachowania i poszukać przyczyn w naszej relacji z dzieckiem.

Boimy się “pooglądać” siebie i swoje zachowania wobec dziecka, aby zejść z piedestału nieomylnego rodzica i potraktować rodzicielstwo jako proces mający rozwijać może nawet bardziej nas niż dziecko (dziecko jest automatycznym beneficjentem naszych przepracowanych rzeczy).

Bezwiednie zakładamy, że dziecko powinno albo nie powinno się w jakiś sposób zachowywać, a nie widzimy, że to są nasze często nieświadomie przyjęte kiedyś przekonania, z którymi można dyskutować i że one mają często bezsensowne, nikomu nie służące podstawy.

Bardzo mocno sugerujemy się, co pomyślą i powiedzą inni, a nie bierzemy pod uwagę, że skoro dziecko zachowuje się w jakiś sposób w miejscu publicznym, to ma ku temu konkretny powód. I to na tym powodzie mamy się skupić i wszystko inne mieć daleko gdzieś.

Zapominamy, że skoro my nie radzimy sobie z sytuacją z dzieckiem, to oznacza, że dziecko sobie zupełnie nie radzi i to nasza rola pomóc dziecku przez tę sytuację przejść.

Nie chcemy słyszeć naszych dzieci, bo boimy się, że usłyszmy siebie i rozsypiemy się pod naporem własnych niezaspokojonych potrzeb emocjonalnych. Będziemy potrzebować zaopiekowania sobą, dania sobie tego, czego nie dostaliśmy i czego właśnie dlatego, że nie dostaliśmy, sami sobie nadal nie dajemy. Nie dajemy, bo nas nie nauczono albo raczej nauczono nas sobie tego nie dawać. Dlatego właśnie potrzebujemy odkrywać, czego nam potrzeba i dawać to sobie. A w tym cudowną przysługę oddają nam nasze dzieci, gdy je słuchamy, słyszymy, traktujemy ich “niewłaściwe” zachowanie jako wskazówki dla siebie. Szukając i zmieniając u siebie, dajemy to automatycznie swoim dzieciom. Z czego wniosek, że im więcej trudnego przepracujemy w sobie, tym łatwiej nam w relacji z dziećmi i w innych relacjach.

I to tyle. Tak luźno, bez zakończenia. Z naciskiem na ostatnie zdanie w kontekście dzisiejszego #DzieckoMówiRodzicSłucha na fan page’u.
Jeśli chcesz coś dodać, śmiało.

Dodaj komentarz